Relacja Zenona Owoca
W 1938 roku jesienią, w słotny listopadowy dzień, przez graniczne miasto Zbąszyń, pieszo i pociągami przemieściło się tysiące Żydów wypędzonych z Niemiec. Biednych i bogatych. Bogaci Żydzi przejeżdżali najczęściej tranzytem, zatrzymując się najwyżej na kilka dni lub tygodni, w celu przekazania swoim bliskim w świecie swojej sytuacji.Biedniejsi Żydzi pozostali w Zbąszyniu do lutego lub marca 1939 roku, a było ich pewnie ponad 6000, w mieście które liczyło wtedy nie więcej jak 5000 mieszkańców.. W mieście, po krótkim okresie chaosu powstał żydowski komitet pomocy. Wysiedleńcy lokowani byli we wszystkich wolnych budynkach publicznych, u miejscowych żydów (a było ich w Zbąszyniu około dziesięć rodzin), między innymi w nowo odbudowanym po pożarze młynie żyda Grzybowskiego, i u katolickich rodzin, które miały możliwości ich przyjęcia. U nas mieszkało dwóch żydów, którzy pracowali na poczcie polskiej, mimo że nie znali języka polskiego, ale byli byłymi pracownikami poczty niemieckiej i stanowili personel pomocniczy do opanowania wzmożonego ruchu pocztowego i telekomunikacyjnego. Mimo istniejących dwóch urzędów pocztowych (w Zbąszyniu były dwie poczty, jedna w mieści a druga dworcowa), została uruchomiona dodatkowa placówka w starym budynku dworca kolejowego, z nowymi okienkami nadawczymi i nowymi dodatkowymi stanowiskami aparatów telegraficznych, na których po wielu latach znowu pracowała moja matka na część etatu.W byłym sierocińcu, obok na naszej ulicy, uruchomiono szpital dla rannych i chorych żydów. U nas, z powodu bliskości szpitala, zamieszkał lekarz żydowski - chirurg, z Łodzi, pan Budzyner, który mnie sprawnie i bezboleśnie zoperował skaleczoną mocno nogę. Innym mieszkającym w sąsiedztwie Polakom też pomagał bezinteresownie.